Dzień 4
Po zwinięciu obozu ruszamy w górę wzdłuż wyciągu orczykowego. Tam znajdujemy poszukiwany szlak niebieskiego trójkąta. Tuz pod szczytem Diecilor robimy krótki postój na podziwianie panoramy gór Suhard.
Od radiostacji wędrujemy niemal płasko lasem. Droga prowadzi omijając szczyty. Za Saua Zaurele szlak biegnie inaczej niż na mapie.
Gdzieś tam, na stoku w gęstym lesie dopada nas burza. Gdy
stoimy pod drzewami nagle błysło!
Huk aż nas ogłuszył. Widziałem błyskawicę 20 metrów od nas… Przestraszeni zbiegliśmy nieco niżej, zostawiając plecaki. Byliśmy w szoku. Ochłonęliśmy po kilku minutach. Tak blisko…mało brakowało! Zmoknięci myślimy już tylko o miejscu na dobry nocleg. Ładne płaskie miejsce czeka na nas na Polanie Spanzului. Pokonujemy drewniane ogrodzenie i zakładamy biwak.
Huk aż nas ogłuszył. Widziałem błyskawicę 20 metrów od nas… Przestraszeni zbiegliśmy nieco niżej, zostawiając plecaki. Byliśmy w szoku. Ochłonęliśmy po kilku minutach. Tak blisko…mało brakowało! Zmoknięci myślimy już tylko o miejscu na dobry nocleg. Ładne płaskie miejsce czeka na nas na Polanie Spanzului. Pokonujemy drewniane ogrodzenie i zakładamy biwak.
Dzień piąty
Budzi nas poranne słońce, co cieszy albowiem mokre ubrania czekają
na suszenie. Rozwieszamy gdzie się da. Cóż-
dziś wcześnie nie ruszymy- wpierw musi wyschnąć.
Pasterz wskazał nam źródło,
toteż skorzystaliśmy z porannego mycia i nabraliśmy wodę na śniadanie i drogę.
Ruszamy koło południa obawiając się burzy za 2-3 godziny. Czekał nas trudny odcinek- żadne przepaście, skały czy stromizny- płasko jak w Beskidach. Problemem był szlak biegnący inaczej niż na mapie, ginący na licznych wyrębach. W rejonie Buza Serbii biegł nie prosto w górę- jak jest na mapie Dimapu- lecz wkoło w prawo na Buza Serbii, aby stamtąd już iść prościutko grzbietem. Tu wreszcie pokonaliśmy „beskidzkie” wysokości – 1600m n.p.m. -to już coś.
Ku naszemu zadowoleniu
burza się dziś spóźniała. W rejonie
przełęczy przed Cerbulem planowaliśmy odpoczynek i..obiadek! J Gdy tam doszliśmy
zbierały się potężne chmury i silnie wiało od wschodu. Schroniliśmy się pod
porządna wiatą, aby nieco się posilić.Potem zostawiwszy plecaki udaliśmy się poszukiwaniu
dogodniejszego miejsca na biwak poniżej grzbietu. Nawet się nie spodziewaliśmy
jak suche, ciepłe i wygodne miejsce na „biwak” na nas czeka…
Super wyprawa!!!! :-)
OdpowiedzUsuńZ "planetarnym" pozdrowieniem ;-)
hmmm, pisałem tu dwa dni temu ale mi "zezarło' jak widzę.... wiec jeszcze raz napiszę super wyprawa i super relacja
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Dzięki. Właśnie w mailu był komentarz a pod postem nie- przepadło w czeluściach netu...:) Teraz już ok.:) To początek wyprawy- ciąg dalszy za kilka dni. Polecam też pierwsze wpisy z wyprawy 2006. Za pół roku organizuję kolejną-też Rumunia= zapraszam. :)
Usuńsuper wyprawa
OdpowiedzUsuńW te rejony jakoś jeszcze nigdy nie było mi po drodze, dlatego też bardzo mnie cieszy, że trafiłam na Pana blog. Super się czyta takie relacje. Czuję się zainspirowana. Teraz tylko znaleźć czas i trochę funduszy i można ruszać dalej. :)
OdpowiedzUsuńPo to to piszę. :) W tym roku wyprawa będzie nieco dalej na południe- w Capatani w Karpatach Południowych. Zapraszam. :)
OdpowiedzUsuń